SPOTKANIE Z KORNELEM MORAWIECKIM

Korzenie wolności ’89 z perspektywy innego spojrzenia mieliśmy okazję poznać dzięki ostatniej rozmowie festiwalowej. Rafał Bubnicki (Z-ca Dyrektora Odra-film, opozycjonista z czasów PRL) rozmawiał na ten temat z Kornelem Morawieckim (działaczem opozycji w czasach PRL, liderem Solidarności Walczącej) w sali kina Nowe Horyzonty.

Dialog uczestników był dodatkowo opatrzony ładunkiem emocji gdyż jeden z nich był współorganizatorem rozmów przy okrągłym stole, podczas gdy drugi je kontestował.

Na pytanie: czy Solidarność Walcząca trafnie oceniła sytuację międzynarodową i możliwe skutki takich rozmów, Kornel Morawiecki potwierdził. Te świnie, nawet w sowietach im się nie chciało walczyć o trwałość systemu”. Solidarność Walcząca uważała, że nie należy próbować zmieniać systemu, że należy czekać aż upadnie i wtedy zgarnąć całą pulę.

Kornel uważa, że rozmowy przy okrągłym stole zostały źle przeprowadzone. Po pierwsze, że rozmawiano z pachołkami zamiast Panami ówczesnej rzeczywistości, po drugie zaś, że komuniści byli traktowani nadal jako poważni gracze choć w rzeczywistości nie mieli już siły by zagrozić Polakom. „Żeby to zrozumieć potrzeba głębszego spojrzenia a nie naiwności politologów” – mówi.

W dalszej części rozmowy Kornel Morawiecki wytyka błędy transformacji, których – jak uważa skutki odczuwamy do dziś. „Zabrakło ciosu, pójścia dalej”. Uczestnikom rozmów zarzuca prywatę i interesowność, zarówno po stronie komunistów jak i Solidarności.

Na pytanie: czy wybory 4 czerwca były porażką, czy sukcesem odpowiada: „Nie można nazwać sukcesem wyboru Jaruzelskiego na prezydenta”. Zgadza się ze stwierdzeniem, że 4 czerwca jest w jakimś sensie ważną datą, gdyż wtedy właśnie przełamany został system. Jednak jako ważniejszą datę podaje datę podpisania porozumień sierpniowych. „Sierpień ’80 to inna Solidarność niż ta co przy okrągłym stole, brakuje dynamiki społeczeństwa”.

Jak mogło być inaczej? „Każdy, inny scenariusz sprawdził by się lepiej, 10 lat prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego to dowód porażki 4 czerwca”.

DEBATA „AŻ ZOBACZYLI ILU ICH…”

Ostatnia debata 2. Międzynarodowego Festiwalu Historycznego „Wiek XX. Anameses”, zatytułowana „Aż zobaczyli ilu ich…”, dotyczyła problemu relacji pomiędzy społeczeństwami a opozycją w krajach tzw. demokracji ludowej. Wzięli w niej udział dysydenci z Polski – Leszek Budrewicz, Węgier – Ákos Engelmayer i Czechosłowacji – Petr Pospíchal . Debatę poprowadzili: Łukasz Kamiński, prezes Instytutu Pamięci Narodowej, oraz Michał Przeperski, doktorant w Instytucie Historii Polskiej Akademii Nauk.

A.Engelmayer był uczestnikiem rewolucji węgierskiej w 1956 r. Wspominał, że gdy trzy lata wcześniej premierem został Imre Nagy, żyjący dotychczas w mroku stalinizmu Węgrzy płakali na ulicach. Próba odwrócenia zachodzących na Węgrzech przemian doprowadziła do wybuchu rewolucji. A. Engelmayer powiedział o tamtym czasie: „Nigdy takiej jedności społeczeństwa nie widziałem”. Niestety straszliwe represje po upadku rewolucji doprowadziły do „złamania kręgosłupa społeczeństwu”, które już nie odzyskało zdolności do masowego przeciwstawienia się komunistycznej dyktaturze. Tym bardziej, że poziom życia na Węgrzech rządzonych przez Jánosa Kádára był – w porównaniu do innych państw socjalistycznych – dość wysoki. Mieszkający kilkadziesiąt lat w Polsce A. Engelmayer wspominał, że gdy w latach 80. XX w. opowiadał swoim rodakom o „Solidarności” i wydarzeniach w Polsce, ci nie dowierzali.

Według L. Budrewicza obraz masowego wsparcia społeczeństwa dla opozycji w Polsce nie jest do końca prawdziwy. Zauważył, że latem 1980 r. „Gdańsk 12 dni czekał na jakiekolwiek drgnięcie w kraju”. Podkreślił, że od opowiadania dowcipów o komunistach – co było powszechne – do podjęcia konkretnych działań była bardzo odległa droga. Oczywiście tzw. pierwsza „Solidarność” była ruchem masowym, ale stan wojenny doprowadził do jego zduszenia, a wciąż jeszcze aktywni opozycjoniści pozostali osamotnieni. Już po upadku komunizmu, na początku lat 90. XX w. wielu działaczy „Solidarności” wstydziło się przyznawać do zaangażowania w opozycję.

P. Pospíchal podzielił się ze słuchaczami swoimi osobistymi doświadczeniami z życia w Czechosłowacji w okresie tzw. normalizacji. Przyznał, że od wczesnej młodości miał świadomość, że żyje w dziwnej, nienormalnej rzeczywistości, gdzie na przykład sądzi się ludzi za graną przez nich muzykę, jak to było w przypadku słynnego zespołu „Plastic People of the Universe”. Wspominał z jaką radością przyjął powstanie opozycyjnej Karty 77. „Karta obudziła wielu ludzi, którzy zobaczyli, że jest jakiś horyzont”. Jednak początkowy entuzjazm szybko opadł i dopiero pewna zmiana pokoleniowa, która nastąpiła pod koniec lat 80. XX w., umożliwiła masowe wystąpienie obywateli przeciwko systemowi.

P. Pospíchal wywołał także interesującą polemikę pomiędzy uczestnikami stwierdziwszy, że w Polsce przykłada się zbyt dużą wagę do roli Ronalda Regana i Jana Pawła II w upadku komunizmu, podczas gdy w jego opinii najważniejsza była praca wykonywana wewnątrz bloku państw socjalistycznych przez opozycjonistów. Nie zgodził się z nim A. Engelmayer wspominając, że podczas wizyty papieża w Polsce w 1979 r. miliony ludzi wszyły na ulice, mając sposobność do „policzenia się”, przekonania się na własne oczy „ilu ich”.

WYWIAD B. MACIEJEWSKIEJ Z W. FRASYNIUKIEM

– Fundamentem naszej wolności jest sierpień 1980 r. i Okrągły Stół. A my celebrujemy 11 listopada, odwołujemy się do międzywojnia, roztrząsamy spór między Piłsudskim a Dmowskim, zastanawiamy się, ile z ideologii i siły politycznej ONR przetrwało do naszych czasów – mówi Władysław Frasyniuk

Jutro we Wrocławiu zaczyna się międzynarodowy festiwal historyczny „ Wiek XX. Anamneses” Jego ideą jest przywracanie pamięci o dziejach Europy, przeciwstawianie się zapomnieniu, amnezji, stąd w tytule znalazło się greckie słowo oznaczające „odpominanie”. To już druga edycja festiwalu. W tym roku odbędzie się pod hasłem „Korzenie wolności”. Historycy, dziennikarze, ludzie kultury i publiczność będą rozmawiać o historii przełomu wolnościowego, który nastąpił w Europie Środkowej w 1989 r. Wśród gości festiwalowych jest m.in. Władysław Frasyniuk, który we wtorek o godz. 18 weźmie udział w debacie „Nie ma wolności bez » Solidarności «”.

Rozmowa z Władysławem Frasyniukiem

Beata Maciejewska: Nam chyba nie trzeba przypominać o 1989 r., bo ciągle toczymy spór. Czy to rocznica targowicy, spisek elit komunistycznych i solidarnościowych, czy też położenie fundamentów pod wolne państwo.

Władysław Frasyniuk: No właśnie, toczymy spór. Mamy problem z interpretacją fenomenu „Solidarności” i Okrągłego Stołu, bo używamy historii do bieżących rozgrywek, aktualnych interesów. W 1989 r. nikt nie mówił o targowicy, a ludzi przeciwnych Okrągłemu Stołowi było bardzo mało, choć obawy, czy czerwony nas nie ogra, mieliśmy wszyscy. Ale wygraliśmy, i to więcej, niż się spodziewaliśmy. Przedstawiliśmy publicznie swoje racje, otworzyliśmy przestrzeń, w którą weszli obywatele. To przypominało wielki przypływ, który wymiótł wszystkie śmieci.

Ale przebija się opinia, że przegraliśmy.

– Dzisiaj ludzie, którzy mówią, że przegraliśmy, to często parlamentarzyści, byli ministrowie, prominentni funkcjonariusze partyjni, jednym słowem – ludzie korzystający z wolności wywalczonej przez „Solidarność”. Mogą bezkarnie budować swoją pozycję polityczną na takim radykalizmie, poczuciu krzywdy i cierpieniu, bo im na to pozwala demokracja. Jak znika perspektywa więzienia za przekonania polityczne i poczucie zagrożenia, nagle okazuje się, że każdy chce być – lub nawet jest – bohaterem. Im głośniej krzyczy, tym bardziej jest zauważalny.

Naprawdę nie ma wolności bez „Solidarności”? Uważa pan, że w naszej historii 4 czerwca jest ważniejszy niż 11 listopada?

– Dla współczesnej Polski na pewno tak, bo fundamentem naszej wolności jest sierpień 1980 r. i Okrągły Stół. A my celebrujemy 11 listopada, odwołujemy się do międzywojnia, roztrząsamy spór polityczny między Piłsudskim a Dmowskim, zastanawiamy się, ile z ideologii i siły politycznej ONR przetrwało do naszych czasów. Dlaczego nie odwołujemy się do siły dialogu i kompromisu? Udało nam się rozmontować w ten sposób zbrodniczy system. I to nie tylko u siebie. Zasiadając do Okrągłego Stołu, urzeczywistniliśmy hasło „Za wolność waszą i naszą”.

To się mogło udać raz.

– Dlaczego tylko raz? Jak słyszę premiera Tuska, który mówi, że mu ciężko, bo ma Kaczyńskiego i podzielony naród, to chcę przypomnieć, że my mieliśmy Kiszczaka. Musieliśmy rozmawiać z człowiekiem, który ludzi wyrzucał z pracy i wsadzał do więzienia. A społeczeństwo już nie czekało na zmianę, było pogrążone w apatii. Z Porozumień Sierpniowych ludzie zapamiętali tylko postulaty o stworzeniu wolnych związków zawodowych i wolnych sobotach. A dlaczego nikt dzisiaj nie przypomina 13. postulatu, że kadrę kierowniczą należy dobierać pod kątem kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej? To są fundamenty demokracji.

W programie festiwalu jest debata „Jak pisać o ludziach Solidarności „, w której biorą wyłącznie udział… ludzie „Solidarności”. Bohaterowie chcą sobie sami zbudować pomniki?

– Bohaterowie „Solidarności” długo nie będą mieć pomników. Największy kłopot, jaki Polska z nimi ma, to fakt, że żyją. Przyzwyczailiśmy się do martyrologicznej wizji naszej historii, czcimy powstania, które kończyły się hekatombą, zapalamy znicze na grobach zmarłych, fundujemy im monumenty i idealizujemy. Rycerze bez skazy, poświęcający wszystko dla narodu. Bohaterowie „Solidarności” takiego traktowania się nie doczekają, bo każdy widzi, że mają wady jak średnia narodowa albo i większe. Często irytują, odrzucają od siebie.

To co, w ogóle nie pisać?

– Proszę pamiętać, że „Solidarność” była ruchem masowym. Nie wiem, czy ma sens pisanie o pojedynczych osobach, bardzo trudno dziś ustalić, kto faktycznie na to zasługuje. Z przykrością stwierdzam, że sam się przyczyniam do fałszowania historii. Wiele razy słyszałem podczas debat telewizyjnych od moich rozmówców: „Cierpiałem, siedziałem w więzieniu, zapłaciłem wysoką cenę”. Ja wiem, że to jego uwięzienie trwało 48 godzin, ale siedzę cicho, bo niezręcznie ośmieszyć człowieka. Jednocześnie mam świadomość, że szefowie komisji zakładowych, którzy w stanie wojennym naprawdę nadstawiali karku, są kompletnie zapomniani. Kiedyś pojechałem na pogrzeb jednego z takich prawdziwych bohaterów, chociaż nie widziałem go od 1981 r. Zdumione dzieci powiedziały: „Panie Władku, a myśmy myśleli, że tato głupoty opowiada, chce sobie dodać ważności”.

Odpominanie to trudny proces, ale konieczny dla naszej tożsamości. Trzeba spróbować pozbierać choćby okruchy.

– Dwa lata temu poświęciłem urlop, żeby odnaleźć konspiracyjne mieszkania i ludzi, którzy mnie przechowywali. W większości przypadków bez powodzenia, nawet na klatkę schodową nie mogłem wejść, bo domofony zainstalowali. Ale w kilku miejscach przetrwały legendy obław, ucieczek, konspiry. Myślę, że do młodych ludzi bardziej niż seria biografii przywódców „Solidarności” trafiłaby opowieść o fenomenie ruchu „Solidarności”, mechanizmach, które pozwoliły nam przeciwstawić się wrogowi, o pomysłowości i przyjaźni.

Czyli pokazywać film Waldemara Krzystka „80 milionów”?

– Robić takie filmy. Nie wywiady rzeki, ale kino akcji. Do ludzi przemawia obraz. Dobrze, że powstał „Wałęsa” czy „80 milionów”, szkoda, że tak późno, bo Pasikowski swoimi „Psami” zdołał zaszczepić w umysłach widzów bardzo atrakcyjny obraz twardego ubeka i solidarnościowego słabeusza. Ale wszystko jest do naprawienia, mamy wiele fascynujących historii do odpominania.

Nie przegap na festiwalu

II Międzynarodowy Festiwal Historyczny „Wiek XX. Anamneses” zaczyna się w niedzielę i potrwa do środy. Wśród zaproszonych są znany artysta i animator sztuki ze Szkocji Richard Demarco, prof. Timothy Snyder, światowej sławy amerykański historyk, autor „Skrwawionych ziem”, oraz koreański historyk i ekonomista dr Ikjong Joo.

Organizatorzy przygotowali trzy wystawy: „Richard Demarco – obywatel Europy. Przez żelazną kurtynę ku nowej Europie” (Kino Nowe Horyzonty), „Jesień Narodów” (Kino Nowe Horyzonty) oraz „Paryska » Kultura «. Dom i ludzie” (CafeTHEA). Zaplanowano projekcje filmów poświęconych m.in. paryskiej „Kulturze”, ale też słynny obraz „Komunizm – historia pewnego złudzenia. Upadek” w reżyserii Petera Glotza i Christiana Weisenborna.

 W niedzielę o godz. 13 w Kinie Nowe Horyzonty rozpocznie się spotkanie z Demarco, a o godz. 15 – wernisaż jego wystawy. Spotkanie z Timothym Snyderem zaplanowano na godz. 16. Warto też posłuchać o godz. 18 debaty „Korzenie wolności” z udziałem prof. Mikołaja Iwanowa i prof. Andrzeja Paczkowskiego.

Źródło: http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,15000971,Frasyniuk_zaskakuje__4_czerwca_wazniejszy_od_11_listopada.html#ixzz2lqVZQQgw

DEBATA „NIE MA WOLNOŚCI BEZ SOLIDARNOŚCI”

„Nie ma wolności bez Solidarności” to hasło przewodnie debaty, w której udział wzięli: Ryszard Bugaj (polski polityk, doktor habilitowany nauk ekonomicznych), Władysław Frasyniuk (polski polityk, przedsiębiorca i lider wrocławskiej Solidarności w czasach PRL) i Dominika Kozłowska (redaktor naczelna miesięcznika „Znak”, doktor filozofii), rozmowę moderował historyk – Jan Skórzyński.

Rozmówcy dyskutowali nad znaczeniem hasła „Nie ma wolności bez Solidarności” w kontekście genezy okrągłego stołu. Analizowali jego sens i zauważyli, że zmieniał się on z biegiem czasu, tak jak sam ruch – Solidarność. Zastanawiali się czy w teraźniejszość powinniśmy patrzeć przez pryzmat idei przyświecających nam w latach ’80 i jak dziś brzmiały by postulaty Solidarności.

Ryszard Bugaj przyjrzał się transformacji Solidarności w sposób analityczny. Rozebrał pojęcie na czynniki pierwsze. Skupił się na określeniu podmiotowości związku. Przypomniał, że jedną z głównych idei Solidarności była walka z nierównościami. Sprawiedliwość i równość uznał jako wartości ważniejsze nawet od wolności. „Nie chciałbym abyśmy w Polsce po odbiciu od jednej ściany wrócili do drugiej. Wydaje mi się, że musimy wrócić do idei konstytutywno-socjaldemokratycznych.”.

„Z początku chcieliśmy naprawiać PRL” Przypomniał Władysław Frasyniuk „Nikt nie myślał o niepodległości”. Legendarny działacz wrocławskiej Solidarności dokładnie zanalizował ewolucję ruchu w latach ’80, który pomimo zmian nadal „Jednomyślnie chciał czynienia dobra”. W Solidarności Frasyniuk znajduje początek teraźniejszego społeczeństwa obywatelskiego, jednocześnie ubolewając, że po tych rewolucyjnych zmianach roku ‘89 brakuje dyskusji na temat nowego systemu wartości „Tego kamienia węgielnego”.

Tezę o przejściu od idei fundamentalnej Solidarności do praw podstawowych i walki z poczuciem niesprawiedliwości postawiła Dominika Kozłowska. Ubolewa nad faktem, że po ’89 roku zanika wspólna idea etyczna członków Solidarności i zaczynają rozchodzić się drogi, którzy jeszcze niedawno walczyli wspólnie o lepszy byt. Winą za to obarcza przekształcenie się Solidarności w ruch polityczny. Zadaje pytanie, które zostanie w naszej pamięci na długo: „Jakie elementy dziedzictwa Solidarności są ważne dla nas dzisiaj?”.

DEBATA „WYZWANIE WOLNOŚCI – EUROPA PO 1989 R.”

W debacie „Wyzwanie wolności – Europa po 1989 r.”, moderowanej przez dyrektora Muzeum Historii Polski Roberta Kostro, uczestniczyli: prof. Hans Walter Hütter (prezydent Fundacji Domu Historii Republiki Federalnej Niemiec oraz członek Komitetu Naukowego Domu Historii Europejskiej), Adam Pomorski (prezes Polskiego PEN Klubu), Wiktor Ross (dyplomata i znawca Rosji) oraz Aleksander Smolar (prezes Fundacji im. Stefana Batorego).

Według prof. Hüttera od lat 80. XX w. można zaobserwować odchodzenie od perspektyw lokalnych w badaniu i upowszechnianiu historii. Tym niemniej stworzenie Domu Historii Europejskiej w Brukseli jest sporym wyzwaniem. Nie powinien być on „sumą narodowych historii”, jak podkreślił gość z Niemiec, ale wydobywać europejską perspektywę.

W. Ross zaznaczył, że rok 1989 był ważną cezurą w historii Europy. Doszło wówczas do „zwrotu ideowego skomunizowanych społeczeństw”. Dodał, że nie wszystkie państwa dawnego bloku radzieckiego natychmiast wykonały zdecydowany zwrot w kierunku Zachodu, a tylko te, które od dawna posiadały z nim silne związki, jak Czechosłowacja, Polska czy Węgry. W samej Rosji przemiany lat 1989–1991 są dzisiaj bardzo negatywnie oceniane. Jednocześnie odwołując się do przykładu polskiego W. Ross zwrócił uwagę także na negatywne konsekwencje roku 1989 r., jak upadek kultury i oświaty oraz głęboki kryzys systemu opieki zdrowotnej. Wyraził także zaniepokojenie szybko postępującymi, zwłaszcza na zachodzie kontynentu, przemianami obyczajowymi.

A. Pomorski przypomniał, że „Polska po roku 1989 nie musiała uczyć się perspektywy wielonarodowej – wystarczył powrót do korzeni”. Zauważył także, że narody Europy Środkowej wyciągnęły wnioski z tragicznych doświadczeń II wojny światowej, dzięki czemu po 1989 r. udało się uniknąć w tym regionie rozlewu krwi. Przestrzegł jednak, że ten stan może być zagrożony w tej chwili wydarzeniami na Ukrainie.

W swojej wypowiedzi A. Smolar skupił się na przemianach w postrzeganiu przełomu roku 1989 r. O ile początkowo powszechnie funkcjonował obraz buntu obywateli przeciwko narzuconemu systemowi, tak teraz bardziej zwraca się uwagę na rolę czynnika geopolitycznego w upadku komunizmu. Ten punkt widzenia często budzi sprzeciw Polaków, którzy chcieliby nadać jak największego znaczenia roli „Solidarności” i buntują się przeciwko kreowaniu upadku muru berlińskiego na symbol tamtych przemian. Jak zauważył A. Smolar, trudno takowy uczynić z polskiego „okrągłego stołu”, albowiem proces demontażu komunizmu w Polsce jest zbyt skomplikowany do wytłumaczenia przeciętnemu Europejczykowi. Wtórował mu prof. Hütter który podkreślił, że bez czynnik międzynarodowego obywatele NRD nie byliby w stanie zburzyć muru oddzielającego ich od Berlina Zachodniego.

DYSKUSJA „JAK PISAĆ O LUDZIACH SOLIDARNOŚCI?”

Dlaczego mielibyśmy się wstydzić za Solidarność?… – tak na jedno z pytań rozpoczął swą odpowiedź jeden z uczestników dyskusji panelowej „Jak pisać o ludziach Solidarności?” podczas drugiego dnia II Międzynarodowego Festiwalu Historycznego „Wiek XX. Anamneses”, w której uczestniczyli: Krzysztof Grzelczyk (m.in. działacz opozycji antykomunistycznej w PRL, były wojewoda dolnośląski; autor przygotowywanej do druku książki o wrocławskich drukarzach podziemnych), Małgorzata Wanke-Jakubowska i Maria Wanke-Jerie (obie z wykształcenia matematyk-teoretyk, specjalistki public relations, autorki książki o przywódcy jeleniogórskiej Solidarności „Potrzeba ludzi przyzwoitych. Roman Niegosz (1950-1995)” i będącej w przygotowaniu do druku publikacji na temat procesu Władysława Frasyniuka w 1982 r.) oraz Antoni Wójtowicz (działacz opozycji antykomunistycznej w PRL, od 1984 r. szef i założyciel wydawnictwa „Profil” specjalizującego się w tematyce „solidarnościowej”). Dyskusję prowadziła Katarzyna Kaczorowska, dziennikarka i autorka książki „80 milionów: historia prawdziwa” i współautorka publikacji o Piotrze Bednarzu i Mieczysławie Tarnowskim.

Na początku dyskusji pojawiła się kwestia, czy warto w ogóle pisać o Solidarności i jak pisać, czy pisać o ruchu Solidarności, czy ludziach z nim związanych. Katarzyna Kaczorowska zauważyła, że „sytuacja jest piętrowo trudna, bo często musicie pisać o samych sobie”. M. Wanke-Jakubowska powiedziała, że należy pisać zdecydowanie o ludziach, zwłaszcza, że odchodzą. Dodała, że bardzo pozytywnie w tym względzie wyróżnia się Ośrodek „Pamięć i Przyszłość”, który poprzez zbieranie relacji świadków, w tym ludzi Solidarności, dokumentuje i utrwala ich działalność. Dostrzegła jednakże inną trudność, którą jest ostry spór polityczny. Miała na myśli np. publikacje o Tadeuszu Mazowieckim, Lechu Kaczyńskim czy Lechu Wałęsie, podkreślając, że „ci wielcy ludzie nie zasługują na to, żeby o nich kłamać”. M. Wanke-Jerie mówiła z kolei, że nie o wszystkim należy pisać. Opowiadała o swoich doświadczeniach podczas pisania biografii o Romanie Niegoszu, zarejestrowanym jako TW „Zenek”. – To było bardzo trudne, ponieważ rodzina o tym nie wiedziała i takie informacje były dla nich szokiem. „Godzenie się z taka prawdą jest procesem” i należało im to wszystko wytłumaczyć, zwłaszcza, że jego rejestracja przez SB okazała się nic nie znaczącym epizodem, a on nad wyraz przyzwoitym człowiekiem.

Katarzyna Kaczorowska przytoczyła anegdotę związaną z krążącą plotką o domniemanej współpracy z SB Tomasza Surowca. Dziennikarka zapytała go o to, jednakże bohater strajku z 1980 r. w Zajezdni przy ul. Grabiszyńskiej niczego takiego nie pamiętał i w jego przekonaniu nikomu nie wyrządził nigdy żadnej krzywdy. Zapytała też Krzysztofa Grzelczyka o książkę „Sprawa Operacyjnego Rozpracowania «Kaskader»” (autorstwa S. Krzyżanowskiej i W. Trębacza), w której relację byłego rzecznika Studenckiego Komitetu Solidarności skonfrontowano z treścią materiałów SB dotyczących jego osoby. Książka wywołała we Wrocławiu niemałe zamieszanie. K. Grzelczyk opowiadając o kulisach jej powstawania m.in. stwierdził: „Powstało pytanie, jak te nazwiska ujawnić?”. W końcu po konsultacjach z prof. Włodzimierzem Suleją postanowiono wydać tę książkę w takiej właśnie formie.

Kolejne wywołane zagadnienie to pytanie o to, czy pisanie o Solidarności to pisanie o ludziach, którzy próbowali zmienić Polskę. Krzysztof Grzelczyk – Byliśmy jak najbardziej normalnymi ludźmi. Ja, kiedy zaangażowałem się w SKS, miałem 20 lat. Myśleliśmy wtedy – będziemy szczypać ten komunizm, na ile się będzie dało. M. Wanke-Jerie zauważyła, że my dopiero dzisiaj zdajemy sobie sprawę, jak tych ludzi było mało. To może jakieś 3%. Dlatego trzeba o nich pisać. Jednocześnie dodała – „Trzeba zrobić trochę więcej miejsca na podium dla ludzi mało znanych, dla ludzi drugiego planu”. M. Wanke-Jakubowska mówiła o tym, że zdarzają się też takie książki, które nie opisują ludzi Solidarności prawdziwie. – „Każdy z tych bohaterów jest czyjś. I dlatego te biografie są wykoślawione”.

Na pytanie, czy ludzie chcą czytać o ludziach Solidarności, przekornie odpowiedział Antoni Wójtowicz. – „Ja mogę powiedzieć, że nie chcą” , po czym dodał: „Mogę wydawać tylko o ludziach już nieżyjących. Inaczej zaczęłoby się polskie piekiełko”. Następnie opowiadał o wydawanych publikacjach swojego wydawnictwa „Profil”. Na dniach ma się ukazać książka o wrocławskich drukarzach, osobach zupełnie nieznanych. Dodał też, że zupełnie inną wartość mają słowa pisane na bieżąco w tamtym czasie. – „Po latach koloryzujemy, a pisanie na bieżąco ma zupełnie inny wymiar”. – „Ja jest usługodawcą i na szczęście nie piszę” – skontatował A. Wójtowicz. M. Wanke-Jerie nie zgodziła się z tym, że młodzi ludzie nie interesują się Solidarnością. Na poparcie tego podała przykład wystawy „Solidarny Wrocław” (przygotowana w 2010 r. przez Ośrodek „Pamięć i Przyszłość”) czy inicjatyw dotyczących Jerzego Woźniaka.

Czy pomaga to, że pisze się o kolegach i koleżankach? – to kolejny temat rozważań podczas dyskusji. Krzysztof Grzelczyk – „Mi ta sytuacja zdecydowanie pomogła. Fakt, że tych ludzi znałem, to łatwiej było mi informacje weryfikować”. M. Wanke-Jakubowska powiedziała, że pisząc o procesie Frasyniuka już miała zarzut, że pisze i jak pisze. M. Wanke-Jerie uzupełniła swoją siostrę: „Myślę, że jest to dobra recepta, ażeby z innej pozycji podejść do tematu” .

Ciekawe wypowiedzi wywołało pytanie, czy martyrologiczne myślenie Polaków o Solidarności ma znaczenie? K. Grzelczyk przypomniał, że były ofiary śmiertelne. I o tym należy pamiętać, także o tysiącach internowanych, ludzi bez pracy, o przymusowych emigrantach itd. – „Nie chodzi o kombatanctwo nas, którzy przeszli ten okres suchą nogą. W końcu pół roku więzienia dało się przeżyć. Jeżeli to sobie powiemy, to możemy normalnie opowiadać o 10-milionowym ruchu”. Antoni Wójtowicz z kolei dodał: „A dlaczego mamy się wstydzić za Solidarność, za stan wojenny, za pierwszą Solidarność itd. Solidarności należy się szacunek, należy o niej mówić”. M. Wanke-Jerie m.in. stwierdziła: „Mając wolność, nie czuje się jej smaku […] Młodzi ludzie tego nie doceniają”. Oni powinni rozumieć, że ktoś o to walczył, a Solidarność była niespotykana na skalę światową. Jej siostra – M. Wanke-Jakubowska – przypomniała jeszcze o rozbitych rodzinach. – „I jeszcze jedno – należy także pamiętać o Solidarności przez małe „s” – międzyludzkiej, sąsiedzkiej… Warto pokazywać te postawy, bo one są wzorcotwórcze”.

Jedną z ostatnich kwestii dyskusji było pytanie o tematy, których by nikt nie podjął w swoich publikacjach. Krzysztof Grzelczyk opowiadał, że podczas pisania o wrocławskich drukarzach, pojawiło się parę niespodzianek. On przecież znał tych ludzi, ale dopiero teraz pewne rzeczy ułożyły mu się w pewną całość. Jednym z dość zaskakujących wniosków był fakt, że na samym początku drukiem zajmowali się hippisi. A jeżeli hippisi, to czy zażywali narkotyki? Akurat ci opisywani ich nie zażywali, ale dwóch z nich miało problemy z alkoholem. Pominięcie tego byłoby nieprawdziwe. To są trudne tematy. Z kolei Antoni Wójtowicz mówił m.in., że np. „książki o romansach w pierwszej Solidarności nie wydawałbym. Nie dajmy się zwariować”. M. Wanke-Jerie dodała: „Ja nie pisałabym o sprawach obyczajowych, a jeżeli byłaby taka uzasadniona potrzeba, to z maksymalną ostrożnością”, a M. Wanke-Jakubowska wspomniała o sprawie z lat 70. XX w. o kryptonimie „Mąciciele”. Pośród osób tam występujących dwie okazały się tajnymi współpracownikami SB. „Ja tych ludzi spotykam. Korci mnie, żeby ich o to zapytać i nie mam odwagi” – dodała na zakończenie. W dyskusji padały też pytania od zgromadzonej publiczności.

PIERWSZA DEBATA 2. EDYCJI ANAMNESES

Pytanie o geneza przemian, jakie zaszły w Europie i w innych częściach świata w 1989 r. stało się osią pierwszej debaty 2. edycji festiwalu „Wiek XX. Anamneses” zatytuowanej „Korzenie wolności”. W dyskusji wzięli udział profesorowie Mikołaj Iwanow, Andrzej Paczkowski, Timothy Snyder i Jakub Tyszkiewicz.

Wszyscy zgodzili się, że w latach 80. XX w. komunizm okazał się niewydolny i nie był w stanie dłużej wytrzymać rywalizacji z USA. „System zbankrutował”, jak trafnie zauważył prof. Iwanow – mieszkający w Polsce historyk, ale także obywatel ZSRR znający ten kraj z własnych doświadczeń. W tej sytuacji rządzący od 1985 r. Michaił Gorbaczow – jak zauważył prof. Snyder „zrozumiał, że przegrywa” i musi coś zrobić.

Krach ekonomiczny komunizmu był nieuchronny, ale wcale nie musiał oznaczać końca radzieckiego imperium. Istotnym elementem okazało się tutaj dążenie ludzi mieszkających po wschodnie stronie „żelaznej kurtyny” do wolności, a może przede wszystkim – co podkreślali uczestnicy debaty – dobrobytu. „Stało się jasne – jak powiedział prof. Tyszkiewicz – że ten system nie zapewnia wolności, ale także nie zapewnia dobrobytu”. Według prof. Paczkowskiego, Polacy w latach 80. XX w. utożsamiali wolność z dobrobytem. Mieli też świadomość, że dobrobyt osiągnięto w Europie Zachodniej dzięki, co podkreślał prof. Snyder, zręcznemu połączeniu elementów kapitalizmu i socjalizmu.

Kolejne pytanie prowadzącego debatę Jacka Stawiskiego dotyczył tego, kiedy naprawdę zaczęły się przemiany, których punk kulminacyjny nastąpił w roku 1989. Jednoznacznie wyraził swoja opinię prof. Iwanow: „Koniec komunizmu nastąpił w momencie, kiedy na Kremlu zapadła decyzja – zaatakować Afganistan”. Pozostali uczestnicy przyznawali, że interwencja w Afganistanie, która pociągnęła za sobą zmianę amerykańskiej polityki wobec ZSRR, była punktem zwrotnym „zimnej wojny”.

Przez całą debatę przewijał się wątek polskiego udziału w upadku komunizmu. Prof. Iwanow wyraził opinię, że w Polsce rola „Solidarności” w przemianach roku 1989 r. jest przeceniana, podczas gdy to zwykli Polacy masowo odwiedzający ZSRR i uprawiający półlegalny handel mieli znacznie większy udział w podkopywaniu wiary obywateli tego kraju w komunizm. Podkreślał także znaczenie polskiej kultury, która była bardzo atrakcyjna dla radzieckiej inteligencji w tamtym czasie. Prof. Paczkowski zwrócił uwagę na różnicę pomiędzy wolnością kraju a wolnością obywateli. Odzyskanie suwerenności przez Polskę jako państwo nie musiało oznaczać automatycznie wolności dla Polaków. Jednak jak dostrzegł prof. Snyder, w 1989 r. dzięki swojemu doświadczeniu politycznemu, poprzez „okrągły stół”, Polacy małymi kroczkami odzyskali wolność.

INAUGURACJA 2. EDYCJI FESTIWALU ANAMNESES

– To miasto, które powinno być znane wszystkim anglojęzycznym ludziom… – mówił o Wrocławiu Richard Demarco, legendarny szkocki artysta i promotor sztuki podczas spotkania, które otworzyło II edycję festiwalu „Wiek XX. Anamneses”.

Wątków wrocławskich w wypowiedziach Demarco było dużo więcej. Już na początku stwierdził, że wielu członków Solidarności było jego przyjaciółmi. Miał na myśli np. prowadzącego spotkanie Zbigniewa Makarewicz wraz z żoną Barbarą Kozłowską. Oni m.in. reprezentowali pewny ważny ruch w sztuce – konceptualizm. To dlatego, ja relacjonował Demarco, musiał przyjechać do Wrocławia, bo tylko w tym mieście tę sztukę można było znaleźć. Gość dostrzegł też na sali Natalię Lach-Lachowicz, którą także zaliczył do grona swoich wrocławskich przyjaciół.

Demarco opowiadał, że spotykał wiele osób na wysokich stanowiskach w Anglii, którzy oskarżali go, że podróżuje do „wrogów”, tj. m.in. do Polski. Poza tym Anglicy dziwili się – przecież tam nic nie ma, a stolicą sztuki jest Ameryka, Nowy Jork. On tymczasem wyznał – Muszę wspomnieć o teatrze polskim. To absolutnie rzecz wyjątkowa! W Anglii nigdy wcześniej nie słyszeli o Witkacym, Schulzu czy Gombrowiczu.

Demarco opowiadał o swojej fascynacji Tadeuszem Kantorem i wspólnej współpracy. To dzięki niemu Kantor poznał Josepha Beuysa, z którym Szkot już wcześniej współpracował. Podkreślił symbolikę tej współpracy – Beuys, Niemiec i Kantor, Polak, których połączyła wspólna pasja artystyczna. Jako twórca Międzynarodowego Festiwalu w Edynburgu podkreślił, że powstał on po to, żeby zaleczyć wojenne rany. Mówił również o rodzinnym Edynburgu, swojej młodości i pierwszych kontaktach z Polakami, których widywał w żołnierskich mundurach podczas mszy św. w kościele.

Richard Demarco wspominał także dzień, w którym otrzymał doktor honoris causa ASP we Wrocławiu – W tamtej chwili, w tej pięknej sali [Auli Leopoldyńskiej] pomyślałem: O Boże, tu koncertował Mozart – powiedział i dodał – Znam historię Wrocławia dobrze […] W 1960 r. gdyby mnie ktoś zapytał, czy jest możliwe, żeby w przyszłości Wrocław był Europejską Stolicą Kultury, to stwierdzam, że to było tylko marzenie.

Tegoroczny laureat Europejskiej Nagrody Obywatelskiej przyznawanej przez Parlament Europejski wspomniał też o wrocławskim Teatrze „Arka”, który zrobił na nim wielkie wrażenie. „Arka” również w 2013 r. otrzymała tę nagrodę, a Demarco stwierdził: – Byłem zachwycony, że ten medal idzie także do Wrocławia.

W czasie spotkania spontanicznie jego bohater żartował z prof. Zbigniewem Makarewiczem, który sam siebie nazwał pół-Szkotem (Mc Arewicz – według Demarco to taki niewielki szkocki klan). Szkocki popularyzator kultury wyznał też publiczności, że Makarewicz jest jednym z nielicznych artystów, którzy przez swoją sztukę siedział w więzieniu. Wywołany do odpowiedzi znany wrocławski plastyk zdawkowo o tym mówił: „Zaglądaliśmy Kiszczakowi w komputery […] Zostałem uniewinniony nawet, ale z braku dowodów”.

Na koniec padły też pytania z sali. Na pytanie dotyczące stosunku do religii i jej znaczenia dla sztuki, Richard Demarco podkreślił: – Sztuka nie zastąpi religii.

– Czuję się głęboko zaszczycony zaproszeniem mnie na ten festiwal […] Chciałbym pracować z miastem Wrocławiem w jego projekcie Europejskiej Stolicy Kultury – powiedział na zakończenie Richard Demarco.